Pana przygoda z piłką nożną zaczęła się w Mławiance?
Wiktor Pełkowski: Można tak powiedzieć, chociaż zanim trafiłem do klubu, oczywiście grałem z kolegami. Cała Mława grała! My, czyli chłopaki ze Starego Rynku, rywalizowaliśmy z tymi z Płockiej, Warszawskiej czy Szpitalnej. Drużyny tworzyły się „naturalnie”. Tak na poważnie grą zająłem się dosyć późno, gdy poszedłem do szkoły średniej, do Budowlanki. Tam zauważył mój talent nauczyciel WF-u, Roman Kuczyński i zapisał mnie do juniorów Mławianki. To był 1972 rok. Rok później grałem już w seniorach. Wtedy to była jeszcze B klasa, to był też inny schemat poziomowań rozgrywek. Pierwszy poważny sukces osiągnęliśmy, gdy pan Kuczyński był trenerem i w 1978 roku awansowaliśmy po raz pierwszy do III ligi. To było coś wielkiego!
Ale odszedł Pan wtedy z klubu.
Pod koniec lat 70. upomniało się o mnie wojsko. Poszedłem do Orzysza do plutonu sportowego i grałem tam w wojskowym klubie, który był w IV lidze. Oczywiście nie było przypadku w tym, że akurat tam trafiłem. Ściągano zawodników z różnych miejscowości. Z Mławy był jeszcze ze mną jeden zawodnik - Janek Dobko, późniejszy trener Mławianki. Gdy dowódca naszego plutonu odchodził do Lublina, zaproponował przejście razem z nim. Tak trafiłem do Lublinianki, to był już klub na wysokim poziomie, piłkarze grali w III lidze. Po stanie wojennym przyjąłem propozycję Motoru Lublin, grającego w ekstraklasie. Przez 3 lata tam grałem. To były czasy, gdy reprezentacja Polski osiągała ogromne sukcesy. I miałem wtedy zaszczyt rywalizować na jednym boisku z piłkarzami, którzy byli reprezentantami Polski. Uczyłem się od nich. Bardzo dobrze to wspominam.
Po przygodzie w Lublinie dostałem propozycję grania w Broni Radom. Byłem tam 2,5 roku, awansowaliśmy do II ligi. W 1987 roku zdecydowałem się wrócić do Mławy. Mławianka była wtedy w III lidze. W 1990 r. wyjechałem do Niemiec, do klubu FC Epterode.
A po powrocie został pan trenerem.
W 1993 r, zostałem grającym trenerem Mławianki. W 1996 r. byłem trenerem Wkry Żuromin, a w 2004 r., gdy Mławianka była w II lidze, byłem asystentem ówczesnego trenera. Ale nie byliśmy przygotowani na taką skalę korupcji. Trudno dzisiaj uwierzyć w to, co wtedy się działo w piłce nożnej. Gdy jechaliśmy na mecz, nie mówiono nam „uważajcie na przeciwnika”, ale „uważajcie na sędziów”. To było mocno demotywujące, a granie było nieprzyjemne. Po spadku z II ligi w 2005 r. odszedłem z klubu.
Byłem trenerem w Działdowie, w Przasnyszu, na krótko wróciłem do Mławianki, trenowałem też juniorów. Teraz nie zajmuję się już sportem, pracuję w innym zawodzie.
Piłkarz, trener, kibic. Która rola wydaje się Panu najbliższa?
Trudno powiedzieć, ale chyba jednak piłkarz. Mławianka to było to pierwsze granie, czysta amatorszczyzna, awanse za uścisk dłoni prezesa. Ale to były lata młodości, świetnych ludzi, najlepiej się to wspomina. Bycie trenerem to też była miła przygoda. A kibicem Mławianki byłem i będę zawsze! Jeśli jestem w Mławie, to jestem na każdym meczu.
Wspomniał Pan o korupcji w piłce nożnej. Teraz jest lepiej?
Tak, moim zdaniem udało się tę dyscyplinę oczyścić. Chociaż oczywiście jeszcze czasem słyszymy o jakichś aferach. Ale to są sporadyczne sytuacje. I dzisiaj już do głowy nikomu nie przyjdzie, że sędzia może być przekupiony.
Jak Pan myśli, dlaczego dopiero w tym sezonie, po tylu latach, Mławiance udało się wrócić do III ligi?
Wiele czynników musiało się na to złożyć. Przecież Mławianka była już w okręgówce, w B klasie, w której zaczynałem karierę. Ale taka jest ta 100-letnia historia klubu - sinusoida. Teraz zebrała się grupa fajnych działaczy, którzy koniecznie chcieli awansować, „bo Mławiance się należy”. Mamy bardzo dobrą kadrę z Maćkiem Rogalskim na czele. Świetną młodzież. Trenera Piotra Rzepkę. To wszystko ze sobą zagrało i się zazębiło. I się udało.
Wspomniał pan o młodzieży. Mława ma piłkarski potencjał?
Na pewno młodzi mają dzisiaj w naszym mieście idealne warunki do rozwoju. Gdy ja zaczynałem, właśnie zbudowano stadion. Teraz został zmodernizowany. Ale ta infrastruktura się rozrosła - orliki, boiska, basen, za chwilę nowe korty. Trzeba docenić władze miasta, że stawiają na sport. Dużo dzieci i młodzieży gra, trenuje, ale wiadomo, że to jest często bardziej gra dla rozwoju, gdy przychodzi szkoła średnia wiele osób rezygnuje, bo nauka, inne zainteresowania. Ale zawsze jest większa szansa na wyłapanie talentów.
A jak Pan ocenia 12. zawodnika Mławianki, czyli kibiców?
Kibice w Mławie są świetni! Od lat. W latach 70. przychodziły na mecze tysiące mławian. To była jedna z głównych rozrywek. W sobotę czy w niedzielę po prostu chodziło się na stadion oglądać Mławiankę. Kibice jeździli też z nami na mecze. Prezesem klubu był wtedy pan Roman Greszta, który był dyrektorem PKS-u. Udostępniał autobusy, które zabierały kibiców. Na meczach zawsze rozlegały się śpiewy „Mławianka Mława to nasza duma i sława”. Albo na zawodników: „My nie mamy Laty z Mielca, ale mamy Mirka Strzelca” albo „My nie mamy Lubańskiego, ale mamy Pełkowskiego”. I tak też jest dzisiaj. Kibice są bardzo pozytywni, dopingujący i wspierający. To ważne dla drużyny, na pewno bardzo motywuje.
Mławianka dla Mławy zawsze się liczyła. Bo od dziecka mieszkańcy chodzą na mecze, śledzą losy piłkarzy, o tym się rozmawia w domach.
To czego możemy życzyć klubowi z okazji 100. urodzin?
Następnych 100 lat. W III lidze lub wyżej. Żeby klub się rozwijał, żeby nie brakowało młodzieży, która chętnie będzie grała i działaczy, którzy będą chcieli się angażować. Niech Mławianka trwa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Urszula Adamczyk
Fot. źródło: Mławianka Mlawa
Napisz komentarz
Komentarze